• O patronie

      • „Do krwi ostatniej…” – Rzecz o Obrońcach Kępy Oksywskiej

        Pokażę wam, jak Polak walczy i umiera…

        (Słowa wyryte na płycie nagrobnej

        pułkownika Stanisława Dąbka

        Cmentarz Redłowski w Gdyni)
         

             Był 19 dzień września 1939 r. W bunkrze w Babich Dołach, pełniącym obowiązki sztabu dowódcy, zgromadziło się kilkunastu żołnierzy i oficerów. Brudni, zmęczeni, w obdartych mundurach, niektórzy pokrwawieni. Barczysty mężczyzna w mundurze pułkownika kończył właśnie rozmowę telefoniczną. – Przerwać kabel! – zakomenderował, gdy odłożył słuchawkę. Następnie zmęczonym wzrokiem spojrzał na zgromadzonych. – Tak oto skończyła się nasza rola jako dowódców – rzekł po chwili. – Nie przestaliśmy jednak być żołnierzami i swój żołnierski obowiązek wypełnimy do końca. Bierzcie karabiny i chodźcie za mną. Będziemy walczyć jako ostatni oddział Lądowej Obrony Wybrzeża. Skierował się ku wyjściu, lecz zanim wyszedł wziął do ręki opartą o ścianę szablę. Zgromadzeni w bunkrze wybiegli za swym pułkownikiem. W rejonie sztabu leżeli zabici nawałami artyleryjskimi z morza żołnierze. Ostatni obrońcy zajęli pozycję na północnej krawędzi jaru, pośród drzew. Na prawym skrzydle przystanął pułkownik. Dochodzące od północy i południa odgłosy walki stopniowo milkły. Pułkownik spojrzał przez lornetkę, wypatrując wrogich żołnierzy. Na chwilę przymknął przekrwione z niewyspania oczy. Ujrzał dom rodzinny, matkę, swych braci oraz starą twarz swego dziadka – powstańca styczniowego. Dopiero teraz w pełni zrozumiał jego gorycz oraz łzy, które spływały po policzkach dziadka opowiadającego wnukowi o klęsce bohaterskich powstańców 1863 roku. W pułkowniku zawrzała krew. – Nie pójdę na poniewierkę! – wykrzyknął przed siebie.

             Kilka godzin później pułkownik Stanisław Dąbek, dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, został pochowany – jak stwierdzał w swoim raporcie kapitan Wehrmachtu Hubert Rechlin – zaraz na miejscu, w ziemi, na której tak mężnie walczył.

            

              Pułkownik Dąbek, podobnie jak wielu żołnierzy, którymi dowodził we wrześniu 1939 r. nie pochodził z Pomorza. Urodził się w 1892 r. w Nisku na Rzeszowszczyźnie. Ale tu, na Kaszubach, złożył najwyższy dar – swoje życie w obronie polskiego wybrzeża.

             Stanowisko dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża objął dopiero w lipcu 1939 r. Siły wojskowe, które pozostawały do dyspozycji nowego dowódcy, delikatnie mówiąc, nie były imponujące. Składały się nań 1 i 2 Morski Batalion Strzelców oraz Morska Brygada Obrony Narodowej. Tylko nadludzkie wysiłki płka Dąbka i podległych mu oficerów sprawiły, że z chwilą wybuchu wojny udało się zwiększyć liczbę żołnierzy z 5 do 15 tysięcy i postawić pod bronią jedenaście batalionów, z czego jednak tylko cztery przedstawiały pełną wartość bojową. Było tak m. in. dlatego, że latem 1939 r. ok. 12 tys. rezerwistów zostało ewakuowanych z powiatów nadmorskich w głąb kraju, natomiast transport broni z kraju skierowany na Gdańsk, został przechwycony przez Niemców. Tak więc siły Lądowej Obrony Wybrzeża wynosiły
        1 września ponad 15 tys. żołnierzy (oficerów, podoficerów i szeregowych) i odpowiadały mniej więcej siłom dywizji piechoty o dużych brakach materiałowych i swoistej organizacji wewnętrznej, w której bataliony musiały wykonywać zadania pułków, a kompanie wytrzymywać ataki dziesięciokrotnie silniejszego wroga. Problemy obrony lądowej były traktowane przez kierownicze koła Marynarki Wojennej marginesowo. Liczono się z możliwością desantu morskiego bagatelizując zagrożenie od strony lądowej granicy. Dodatkowym problemem pułkownika Dąbka było nieprzychylne nastawienie do niego dowódcy armii „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego. – Panie pułkowniku, czy wobec konfliktu pomiędzy nami chce Pan u mnie służyć? – zapytał pewnego dnia Dąbka gen. Bortnowski. – Panie generale, ja nie służę generałom, służę Polsce – odparł sucho pułkownik. Dąbek otrzymał zadanie utrzymania przedpola Gdyni i Kępy Oksywskiej przez 3 dni a samej Kępy przez dni 7. Utrzymał przedpole Gdyni przez 12 dni, następnie bronił Kępy przez owe wyznaczone 7 dni. Tym razem siódemka nie okazała się szczęśliwa.

            

             19 września ok. godz. 11.00 pułkownik połączył się przebywającym na Helu kontradmirałem Unrugiem. Zameldował, że wyczerpał wszystkie środki obrony i pozostał sam ze sztabem. Opór Oksywia obliczał na godziny. Wyliczył straty oraz wymienił dowódców i oddziały, które wyróżniły się w walce i zasłużyły na odznaczenia. Po rozmowie z kontradmirałem zaapelował do obecnych przy nim oficerów i żołnierzy o dalszą obronę ostatniego skrawka Oksywia.

             Prawdopodobnie ostatnim nabojem jaki mu pozostał, odebrał sobie życie, śmiało patrząc w stronę zmierzających ku niemu żołnierzy niemieckich…